Dzień dobry,
Długo zastanawiałem się nad tym czy prowadzić ponownie bloga,
czy go nie prowadzić.
Ci, którzy je piszą, wiedzą jak bardzo jest to pracochłonne, jak dużo wymaga czasu i zaangażowania.
Niestety jestem już w takim wieku, że zdarzenia
umykają z mojej pamięci w różnym tempie, niektóre zapominam powoli,
a inne niemal od razu wyrzucam z głowy, żeby nie zajmowały miejsca.
Dlatego zdecydowałem, że będę coś bazgrać, by móc wrócić pamięcią w
te miejsca i jakiś ślad pozostawić dla potomnych.
Jak wiecie nie wszystkie przygody zostały przeze mnie
opisane w poprzednim blogu, z oczywistych powodów, aby nie wprowadzać
niepotrzebnie nerwowej atmosfery w najbliższych kręgach.
Tym razem pewnie, będzie podobnie. Obiecuję jednak uzupełnić
ponurą historię o te informacje, które na ten czas zataję.
Otwieram nowego bloga. To będzie nowa, ale zapewne równie ponura historia.
Nie będzie zdjęć ze mną, nie ma mnie na fejsie -
nie istnieje i wolę w tej cyberprzestrzeni zachować anonimowy wizerunek, odegrać rolę robota,
który naczytał się głupot o żabkach i na siłę próbuje zainteresować tym innych.
Zdjęcia z w kategorii „ja” będą dostępne po powrocie.
;)
To tyle tytułem wstępu.
Moja nowa równie ponura historia zaczęła się od lądowania w Bangkoku. Przyfrunął mnie tu dreamliner podczas dziewięciogodzinnego przelotu. Fura, jak fura, 3 rzędy po trzy siedzenia, telewizorki na oparciach, dramatu nie było, kostki po lądowaniu było widać. Filmy widziałem aż trzy, juma, the east i pingwin z carreyem, dwa pierwsze całkiem spoko.
W Bangkoku jest ciepło, ale nie upalnie, jak dla mnie, ale
są i tacy, którzy nie wychodzą na podwórko w południe.
Mieszkam niedaleko obozu zamieszkowców, wiec poszedłem
sprawdzić jak to wygląda…taki sobie piknik zrobili, czasami tylko wychodzą coś narozrabiać
na mieście.
Na lotnisku poznałem kolegę (x), przyleciał na tydzień. Najpierw popływaliśmy tramwajem wodnym, zwiedzając okolice kolejnych stacji. Na jednej z
nich Pan tuktuk zaproponował objazd po okolicy, w zamian oczywiści za wizytę w
sklepiku z garniturami…. Bardzo miły akcent się zdarzył - mimo, że natarczywym już
na koniec panom, nie udało się doprowadzić do sfinalizowania
zakupów, wybiegli za nami i oddali zostawiony na fotelu aparat fotograficzny.
5 grudnia były urodziny Króla, ludzie tu Króla kochają, więc
na ulicach była cała masa ołtarzyków, była parada, sztuczne ognie i inne atrakcje, zdjęcie z motylem, dla naprzykładu. Nie zostałem zaproszony na przyjęcie, więc osobiście nie mogłem złożyć
życzeń, ale za to w jednej ze świątyń rozwinęli żółtą książkę życzeń, którą z
wpisami mieli przekazać Królowi. W takiej formie życzenia z Polski
przekazałem.
Zrobiłem sobie wycieczkę do floating market. To taka wycieczka
fakultatywna, którą można wykupić w każdym biurze turystycznym, a takich
tu nie brakuje. Dwie godziny jazdy busikiem w jedną stronę i dwie godziny na
miejscu. Z busika, przesiadka do łódki i kanałami w miejsce docelowe. Mam
wrażenie, że ten market rośnie wraz z potrzebami klientów, teraz to przeogromne
chińskie centrum handlowe, ze wszystkim. Można go eksplorować
na dwa sposoby – przechadzając się wśród straganów, albo łódką. Ja
poszedłem linią brzegową, śladami łódek, bo jako jeden z nielicznych
przyjechałem tam z ciekawości, a nie na zakupy…Ceny jak dla turystów dewizowych.
Za przejażdżkę łódką też trzeba dodatkowo zapłacić, a pani płynie przed siebie,
staje czasami przy łódkach-sklepach, żeby koleżanka mogła coś wcisnąć turyście. W takich warunkach ze zdjęć nici i parę ujęć by mnie ominęło. Co odważniejszy mógł sobie zrobić zdjęcie z wężem…
Mikołajki były 6 grudnia, więc nie zabrakło i tutaj
świątecznego nastroju.
Odwiedziłem też z x-friendem grand palace, z biletów chyba
utrzymują króla - bilet 500B kosztuje, ale puszka na dotacje przed WC jest. Turystów od groma…a na dodatek pan strażnik nie dał w środku zdjęć
robić..jak zrobiłem podszedł i poprosił, żebym skasował…Później byliśmy w
chińskiej dzielnicy, a wieczorem w night markecie, stadion X-lecia normalnie.
Katyń w tajskiej wersji języcznej, cartrige mario bros, majki dla psów, baterie do telefonów, co stryjenka życzy.
W wolnych chwilach wożę się po mieście. Tuktuki nadal zabierają turystów
do informacji turystycznej i do sklepów, dzisiaj prawie uszyłem sobie dwa garnitury, koszulę i
wykupiłem wycieczki, jedną na północ, drugą na południe. Ale do dwóch nowych miejsc trafiłem przy okazji:
świątyni i agencji turystycznej dla packpakersów. Ta agencja fajnie
działa…pojechałem, żeby zrobić przyjemność panu z tuktuka (kupony za to
na wachę dostają). Ja pojeździłem for free, a przy okazji dobry uczynek zaliczony mam. Przy wejściu czekała pani konsjerż, która zaprowadziła mnie przez gąszcz
wolnych stanowisk to jednej małomiłej pani, na prawdę małomiła była. Siadam,
madame mnie pyta gdzie ja chcę jechać, na jak długo i co tam chcę robić, bo ona
jest tam po to żeby mi zabukować pokój w hotelu (na dodatek nie w takiej cenie
jak bym chciał), a nie ofertę mi przedstawiać…Dla backpakersów takie usługi
otworzyli, nie byłem zdumiony, że było pusto, a stanowisk kilkanaście:). Z takich okazyjnych tuktuków radzę korzystać
tylko jak chcecie sobie po mieście pojeździć…jak dostałem mapę to miałem pięknie
rozrysowane gdzie mnie miś zabierze…No to, proszę ja ciebie, byłem odwiedzić
raptem trzy świątynie i w rzeczywistości wyglądało to tak: lucky budda, TiT,
garnitur, mountain cośtam (tu mi zaczął marudzić, że casu mało, kruca bomba i
te obiekty na pewno pozamykane będą, a przed 16:00 było) i że jeszcze jeden
sklep byśmy odwiedzili…(teraz zaczynają się te moje dobre uczynki :))
sklep i później jeszcze o TiT poprosił….Skubany wiedział, że nic nie kupię to
tylko poprosił, żebym dobrze improwizował.
Byłem też świadkiem takiej sutacji.. Pani myje garnki, pan
motorynkę.....rodzinne takie porządki....
No i wyobraź sobie ze właśnie w tej chwili nadchodzą z pomocą służby porządkowe i przejeżdża polewaczka, a ja siedzę na przeciwko jak kobitka z tymi garami z ulicy ucieka. :)
No i wyobraź sobie ze właśnie w tej chwili nadchodzą z pomocą służby porządkowe i przejeżdża polewaczka, a ja siedzę na przeciwko jak kobitka z tymi garami z ulicy ucieka. :)
Grudzień/styczeń to szczyt sezonu turystycznego, w uliczkach
w pobliżu khoa san ludzie tańczą na ulicach no i raczej piją. Impra na maxa, no
i nie brakuje cudów na ulicach. :)
Jedzenie zacząłem od owoców, nudlle soup, tom yom soup, smażonego ryżu z seafood i ananasem,
a ostatnio kawał tuńczyka i mojego ulubionego placka:)
Aaa, byłbym zapomniał, po przylocie byłem też na masażu, uwielbiam jak takimi małymi stópkami łazi po mnie prawie 50 kg :)
A teraz, idę na łatwiznę, po prostu wklejam zdjęcia. Uzupełnijcie wizualnie przeczytaną opowieść i dopasujcie je do komentarzy samodzielnie. :) Najwięcej czasu pochłania poukładanie zdjęć i dołączenie opisów, bo to się po prostu wszystko rozjeżdża...
A teraz, idę na łatwiznę, po prostu wklejam zdjęcia. Uzupełnijcie wizualnie przeczytaną opowieść i dopasujcie je do komentarzy samodzielnie. :) Najwięcej czasu pochłania poukładanie zdjęć i dołączenie opisów, bo to się po prostu wszystko rozjeżdża...