Bagan – starożytne miasto.
Do Bagan (Nyuang U) mona dostać się na kilka sposobów, znaczy na trzy, nie licząc samolotu. Dzienną łódką (8h, z powrotem 11, bo pod prąd płynie), nocnym pociągiem i busem. Vip bus nie jeździ na tej trasie pomimo, że na ulicach można znaleźć banery przewoźnika, jednoznacznie wizualizujące, istnienie takiego połączenia. Być może, z pewnością będzie ono w przyszłości. Wybraliśmy pociąg, bo jeszcze nie korzystaliśmy z tego środka transportu. Udało się wyróżnić cztery klasy: ordynary, first, upper i sleaping upper. Nie wiedzieć czemu, pomimo tego, że pociąg do Bagan startuje o 21 i jedzie 8 godzin, nie ma wagonów sypialnych. W pociągu zima, na szczęście, bez śniegu w wagonie, ale zimno jak w psiarni. Aż nie chcę myśleć, co przeżywali panowie w tych swoich cieniutkich sukienuniach i klapkach. Skuleni i opatuleni w koce, jakby siedzieli na szczycie gubałowki. Jak na taki dystans to pociąg jedzie niezwykle długo. Po jego stanie technicznym, wnoszę, dlaczego nie rozwija dużych prędkości. Kilka razy maszynistę poniosło z prędkością, czekałem kiedy się wykolei, bo rzucało nim jak cepem na polu. Żeby przy takich przechyłach, pociąg połączenia z trakcją nie tracił? A może tracił dając maszyniście sygnał, że przegiął. W każdym razie, spać się w takich warunkach nie da.
Birmańskie pociągi to porażka. Jadą czasami nawet dwukrotnie dłużej niż autobusy, kosztują podobnie jak inne środki transportu i znacznie odbiegają od europejskich standardów.
Nasza przygoda z pociągiem zaczęła się od rozmowy z panem w okienku kasowym. Do zakupu biletu wymagane są paszporty, pan wpisuje na swojej kartce z rozrysowanymi miejscami, dane z paszportu i wypisuje bilet. Podchodząc do okienka usłyszeliśmy „show me your passport and give me money”. Daliśmy paszporty i chcieliśmy dać równowartość w miejscowych matołkach, ale pan zażądał dolarów. Po 10 za osobę. Zamiast imienia i nazwiska wpisał oba imiona i w nawiasie Poland. Wręczając bilety pod nosem burknął, że pociąg odchodzi z peronu A, ale czasem z A1. No to jak niby mamy znaleźć pociąg, skoro birmańskie pociągi są „no name”? Pan próbował nam wyjaśnić jak. Pokazał gdzie jest peron "A", a gdzie peron "A1". To jakby nie załatwiało sprawy. Przed odjazdem udało się dorwać jakiegoś sokistę, który nie tylko wskazał nam pociąg, ale również zaprowadził do wagonu i pomógł zainstalować bagaże.
Po dojechaniu do Nyuang U, jeszcze zanim pociąg się zatrzymał, wszystkimi drzwiami wpadli taksówkowi naganiacze. Aż wstałem, żeby któregoś przez okno wyrzucić, gdyby to napad był ;) Dogadaliśmy stawkę, wsiedliśmy do samochodu i nagle zatrzymał się przy jakiejś budzie i że jest taka akcja, żeby dać piątaka…okazało się, że za wjazd trzeba po 15 zapłacić dolarów albo euro, wszystko im jedno, Za mapkę baganu, się dwa, dodatkowe dolary należy. Już bez jaj, te mapkę to w pakiecie z biletem mogliby dodawać.
Miejsce do spania też znaleźliśmy bez trudu, ale ku naszemu zdziwieniu w niektórych gdy pytaliśmy usłyszeliśmy, że tylko dla Myanmar. Tylko po kiego grzyba, po angielsku szyld stoi guest house?
Po zostawieniu gratów poszliśmy na zwiedzanie. Z Nyuang do bagan jest jakieś 6km. Po drodze są te najważniejsze swiątynie. Lista miejsc opracowaliśmy z panem z hotelu i zweryfikowaliśmy z guidebookiem. W kolejności zwiedzania: Hti-lo-min-lo, Ananda, That-byin-nyu, Shwe-gu-gyi, Shwe-san-daw Pagoda, Dhamma-yan-gyi pahto, Maha bodi Pagoda, Bu-Paya, Shwe-zi-gon Pagoda i różne inne, mniejsze. Obeszliśmy to na piechotę, taki ok 20 km spacer to był. Można wypożycz rower lub e-rower. Te rowerki to wiecie jakie tu mają... to już lepiej się przejść. A elektro rower, to taki chiński badziew, na małych kółeczkach. Zupełnie jak pelikan tylko z silniczkiem. Jak się akumulator wyczerpie, to możesz sobie dopedałować do miasta. Dla dzieci super…ale nie dla dorosłego chłopa. Ni to rowerek, ni skuterek… Niestabilne strasznie na dodatek. Wiem, bo próbowałem, a kilka dni później spotkałem gościa, który się na tym wyrżnął, co skończyło się szyciem głowy w szpitalu.
Po drodze
też trafiliśmy do muzeum thanaka. Thanakha to takie drzewko, które rośnie
tylko w Birmie. Birmańczycy ścierają je na pył i w połączeniu z wodą nakładają
na skórę w ramach ochrony przed słońcem. Wielu aktochtonów używa takiego
make-upu. Zanim trafiłem do muzeum, zastanawiałem się, z czego oni to robią. Drzewo nie przyszło mi do głowy, obstawiałem bardziej błoto.
Gdy tak
sobie chodziliśmy od pagody do pagody, widzieliśmy w oddali coś w chińskim stylu,
co zupełnie nie pasowało do pozostałych obiektów. Nie wiedzieliśmy czy jest na
naszej liście, ale mieliśmy w planach zajrzeć tam, tym bardziej, że coraz bardziej
się przybliżał. Po wkroczeniu do old bagan zobaczyliśmy mur oblepiony reklamami.
Z tych reklam wyczytałem, że oni w tym chińskim pałacu zrobili bazar. Wróć,
oni wybudowali a’ la chiński pałac, żeby sobie w nim bazar zrobić…Pewnie takie
chińskie centrum handlowe jak pod Nadarzynem. Nie wiem jak w środku, bo nie
wszedłem….Tu również była zorganizowana akcja, trzeba dać piątaka ($5) za wejście. To
chyba im się sufit na głowę urwał skoro sprzedają bilety na bazar…Od kiedy
klienci płacą czynsz za kupców?
Znalazłem
sobie masaż birmański. Pani zapewniała, że strong. Dziwny trochę. Robiony
jedną ręką na zmianę, szybkie szarpane ruchy. Najpierw leżąc na plecach,
zaczynając od prawej nogi, później na brzuchu i na siedząco. Był ok, ale ja wolę
jakieś mniej dynamiczne i niespieszne masaże.
Ciekawe ogłoszenie na słupie rozwieszono. Kursy komputerowe, angielskiego i francuskiego, a nawet pielęgniarstwo dla cieci. Ogłoszenie jak ogłoszenie. Ale mnie zastanowiło, kto jest adresatem, skoro materiał jest po angielsku…Czyżby to materiał propagandowy?
Zakład
fryzjerski, z daleka to wygląda jak dwa lody rożki, a nie modnie uczesane
głowy, tym bardziej przy nazwie zakładu cherry.
Dwie anteny satelitarne na dachu „wygódki”.
Dwie anteny satelitarne na dachu „wygódki”.
Z Bagan do Mandalay wróciliśmy autokarem, szalenie miło nas zaskoczył czas podróży. Jechał tylko cztery godziny. Uprzedzali nas, że czas podróży jest krótszy niż przewidują, a przewidują sześć. I nagle zdumieni ludzie, lądują na dworcu autobusowym o 2 w nocy, w środku niczego. My wybraliśmy podróż dzienną, aby nie zarywać kolejnej nocy. Byliśmy na miejscu ok 13:00.
Z Mandalaj Kolega wrócił do Bangkoku, skąd poleciał do Polski. Nawiasem mówiąc okropnie krótkie są te urlopy. Ja zostałem, żeby sprawdzić co więcej Myanmar ma do zaoferowania.