wtorek, 22 kwietnia 2014

Can Tho

Can Tho (CT) to drugie miasto w delcie. Patrząc od strony HCMC, leży po jej przeciwnej stronie.
Do CT przyjechaliśmy późnym popołudniem, od tej chwili mieliśmy czas wolny. Dalsza zorganizowana przez tour operatora część zaczynała się po śniadaniu wycieczką łódką do floating market.
Do pokoju dostałem fina, z którym wybraliśmy się na miasto. Gdy przycupnęliśmy na chwilę w parku hocziminka, usłyszeliśmy gwizdki i zrobiło się zamieszanie. Podeszliśmy do ulicy, okazało się, że wszyscy wystartowali do motorków i motorki z w mgnieniu oka znikały. Podjechał holownik i chciał porwać motorki. Trzy, bezpańskie, panowie włożyli na pakę. Parkować nie można przez znakiem, bo te zostawione za nim były bezpieczne. Rano holownik, a właściwie podnośnik, stał tam zaparkowany już bez motorków, zaparkował tam gdzie parkować nie można. Taka to sprawiedliwość.
Na chodniku widziałem leżącego pana obłożonego bańkami, właściwie to można powiedzieć, że zmieniał się w jeża, miał bańkę obok bańki. Jak już nie było gdzie stawiać to mistrz ceremonii wziął się za masaż nóg. Zaproponował mi, żebym spróbował z jedną bańką. Postawił jedną bańką pomiędzy łopatkami, a później zrobił masaż karku i ramion. To było ciekawe doświadczenie. Jakby ogrywał jakiś dynamiczny utwór. Siniak po bańce był jak malowany. Nie zdążyłem zrobić zdjęcia jeżykowi, bo go wziął i przykrył kocykiem.
W nocy po rzece pływa statek imprezowy. Muzykę mają z daleka. Z brzegu proponują transfery na statek. Sądziłem, że on pływa po tej rzece, tymczasem raczej kręci bączki naprzeciwko przystani. Nagrałem film ze statkiem.
 

Następnego dnia wstałem wcześnie rano, podczas porannego spaceru promenadą spotkałem rycerza jedi. Ogrodnicy mają sporo pracy w tych ogródkach, tym bardziej kiedy na trawkę za potrzebą wpadnie piesek.
Wśród budynków, nieco w głębi, pojawia się twór, który nie pasuje do tamtejszej architektury. Chińczycy już dodali coś od siebie.
Odkryłem nową potrawę, a właściwe przekąskę. To papier ryżowy, wyprażony na kociołkowym grillu razem z warzywami i jajami od przepiórki, może być podany z mięskiem.
Przy rzece gęsto od domostw, ale jak oni żyją w domkach z blachy trapezowej? Przecież tam musi być gorąco.
Większa jednostka ciągnęła za sobą na sznurku małą łódeczkę, to chyba łódź ratunkowa.
Przewodnik opowiadał o tym jak to lokalna społeczność bierze wodę z rzeki, wtedy jakby na zawołanie podpłynęła kawiarka. Na łodzi znaleźli się i amatorzy takiej kawki na wodzie z rzeki, albo nie słuchali co mówił prowadzący.
Przepływaliśmy obok wędkarza, który siedząc na dętce łowiący ryby. Nie wiem czy to będzie dobrze widać na zdjęciu.

Po floating markecie popłynęliśmy do miejsca, w którym łuskają ryż. Na blaszce, produkty powstałe w trakcie każdego z etapów przetwarzania. Zgodnie z ruchem wskazówek zegara, ryż po środku. Z łuskania zostają łuski, trociny i ryż. Łuski używają do palenia w piecu, trociny idą dla kur. Dziki ryż nie jest tu specjalnie popularny, więc trą go dalej, to co zostaje to pasza dla świń, bogata w składniki odżywcze. Biały dla właściciela świnki do jedzenia, połamany i pokruszony na makaron ryżowy i może jeszcze do czegoś, zależnie od wielkości odłamka - dla kotka.
Odwiedziliśmy też producenta makaronu ryżowego. Najpierw robią ciasto, jak naleśnikowe, później wypiekają, suszą, tną na makaron i gotowe.


Na koniec, student jeden z uczestników wycieczki poprosił o wypełnienie ankiety. Domyślam się, że celem było ustalenie poziomu satysfakcji uczestników i zebranie sugestii. Ale patrząc na pytania adresatów źle wybrał albo ankiety pomylił. Zagadnienia z obszarów zarządzania i polityki pływającego targu, mechanizm i polityka podatkowa; mechanizm i polityka formy/modelu; mechanizm i polityka finansowania, itp., itd.. Chyba, że oni ten market specjalnie dla turystów stworzyli?

Powrót do HCMC planowo około 18:00, więc razem z wycieczką, zarezerwowałem na następny dzień miejsce w autokarze do Mui Ne. To pierwsza pozycja na liście miejsc otwartego biletu autobusowego. Bilet ma sześć przystanków. Mui Ne, Da Lat, Nha Trang, Hoi An, Hue, Hanoi. Otwartość biletu polega na tym, że mogę decydować kiedy chcę jechać dalej. Taki deklarowany bilet pewnie jest tańszy niż na pojedyncze odcinki. Może mieć między 3-6 stopów. Jednak gdy wróciłem, okazało się, że nie będę miał biletu otwartego, bowiem zbliżają się święta - majówka. W związku z tym zawiesili sprzedaż otwartych biletów. Trudno, skoro tak, to ja zdecydowałem się na zmianę planów. Ponieważ, autokary do pozycji numer dwa jeżdżą co godzinę, postanowiłem nie tracić czasu i omijając Mui Ne pojechać jeszcze tego samego dnia, sypialnym autokarem do Da Lat.

Tę majówkę, oni zaczynają już 30 kwietnia, bo to dzień poddania się Sajgonu. Święto pracy oczywiście też obchodzą, czyli mamy dłuuugi weekend - środa i czwartek wolny, nie wiem czy piątek też dostają wolny w gratisie, ale nawet jak nie to tylko jeden dzień urlopu i pięć dni wolnego. Tu również nie brakuje czekających na taką okazję. Nie upośledza to możliwości przemieszczania się, ale powoduje wzrost cen i brak miejsc w autobusach/pociągach.