Huế – cesarskie miasto położone nad rzeką Hương. Do XVII wieku znane było jako Phú Xuân.
W Hue z moja austriacką przyjaciółką byliśmy tylko dwa dni. Wytypowaliśmy miejsca, które chcemy zobaczyć i objeździliśmy je motorkami.
W drodze do grobowca Minh Mạnga (Ming Ming) zagadał do nas kolo, wystrojony jak stróż w boże ciało i w okularach a'la cobretti. Kurtuazyjna wymiana zdań: hello, jestem baumau pauau, ładna pogoda. Skoro już się napatoczył chcieliśmy upewnić się, że dobrze jedziemy, więc miły zaproponował, że pojedzie z
nami, bo mieszka w tamtych okolicach. Wydał się dziwnie dziwny, ale wybrnął potrzebą kontaktu z językiem i dziećmi, które sam uczy angielskiego. Nie umie
pisać i czytać, będzie czerpał
przyjemność z rozmowy z nami. Żeby później nie był zdumiony jak blachę dostanie,
dwa razy upewniałem się, że taką właśnie ofertę złożył. Nie był natarczywy,
niemniej jednak, nadal nieufnie na niego patrzyliśmy. Coś nie grało, farmer, który
zamiast ryż na polu sadzić jeździ sobie po okolicy i turystów zaczepia. Pogadaliśmy
z nim przy pierwszym przystanku, przy drugim już zapraszał nas do domu, żebyśmy
dzieciaki poznali. Z tej propozycji nie chcieliśmy skorzystać, więc po
zwiedzaniu miał nas wyprowadzić do drogi głównej. Gdy zatrzymaliśmy się na
moście żeby cyknąć fotkę zapytał czy nie mamy książek w języku language. Tylko
na grzyba mu te książki skoro jest angielskim analfabetą? Nie mieliśmy, czytaj: byliśmy
przygotowani na niemanie. Zaproponowaliśmy, że wyślemy pocztą, ale wysyłać
to nie, bo mu cenzura te knigi zabierze, więc może byśmy mu kasę na
te książki dali. Wyciągnęliśmy co mieliśmy przygotowane, coś koło dolara
było. Marudzić zaczął, że książki drogie są. Nasza przyjaźń w tym momencie
dobiegła końca, ładnie go poprosiłem żeby się wziął i od nas odpierwiastkował,
po czym pojechaliśmy w swoją stronę.
Niedaleko jest grobowiec Khải Định (taki z potrójnymi schodami). Nie wchodziliśmy do środka
żeby nie tracić czasu. Ci, którzy z niego wyszli, mówili, że rewelacji nie ma. Za to wracając zwiedziliśmy Thiên Mụ Pagoda.
W pobliżu miasta wybudowano ogromną cytadelę, na jej terenie
dwór Nguyễnów rezydował do 1775 r. Cytadela otoczona jest potężnym murem i fosą, W środku znalazłem
kort tenisowy, a to chyba nie cesarz sobie wstawił. Obok cytadeli jest muzeum
wojska, w którym są czołgi, samoloty i armaty.
Taki cesarz niełatwe miał życie…Poddani w dowód oddania i
lojalności przyprowadzali w darze swoje piękne córki, a bidulkowi przecież
nie wypadało takich darów odrzucać. Tự Đức był wyjątkowo lubiany, uzbierał aż 103 kobitki, które musiały siedzieć
w mauzoleum jeszcze dwa lata po jego śmierci.
W hotelu są umywalki i użytkownik ma do dyspozycji gorącą lub
zimną wodę, w dwóch niezależnych kranach, a na śniadanie goście mogą jeść omelettersa.
Na zdjęciu ze skrzyżowania, pod agribankiem można zobaczyć mistrza
logistyki, który na skuterku wiezie dwa koła do TIRa.