czwartek, 8 maja 2014

Hội An


Hội An (Ha) w 1999 roku zostało wpisane do rejestru zabytków UNESCO. Jest port i most japoński, nawet jest pomnik Kazia, z którym turyści robią sobie zdjęcia.

Żeby nie przedłużać mojego pobytu, po nurkowaniu pojechałem nocnym busem do Hoi An. Od centrum miasta jest 5 km do morza i pewnie dlatego Rosjanie tu nie docierają. Z resztą, co mieliby robić? Przy plaży jest tylko kilka ośrodków, na dodatek jest czysto, cicho i spokojnie. Pierwsze dwa dni spędziłem przy piasku, robiłem nic i jadłem seafoodowe dania, a jak mi się znudziło przeniosłem się do miasteczka.

W hotelu, w łazience była wanna, a pięć miesięcy nie leżałem we wodzie. Wsadziłem korek, nalałem gorącej wody, poleżałem. Gdy wychodziłem okazało się, że nie da się wyciągnąć korka, producent nie przewidział miejscu do przywiązania łańcuszka. Z tej radości, że mam wannę, wcale mu się nie przyglądałem przed wetknięciem w odpływ. Nie walczyłem z nim, cała wanna wody to niezłe ciśnienie. Ubrałem się i ściągnąłem majstra. Majster przylazł, popatrzył i poszedł po narzędzia. Wrócił po chwili z nożycami ogrodowymi…Chciał spróbować najwyraźniej, ale mu nie szło, więc poszedł po wiaderko i wylał wodę do zlewu, wiaderko za wiaderkiem.

Panie straganiarki nauczyły się jak zwiększać sprzedaż. Chętnie pozują do zdjęć i czekają cierpliwie, aż się turysta nafotografuje. Gdy skończy proponują zakup swoich towarów. Transakcja wiązana, bo przecież niezręcznie jest odmówić. A ceny maja jak za zboże…Nie brakuje też knajpokrążców. Chodzą od stolika do stolika i wciskaną różnego rodzaju produkty. Gdy z zaprzyjaźnionymi backpackersami wybraliśmy się na miasto, pojawiła się Pani z glinianymi gwizdkami przypominającymi zwierzęta. Przy pierwszym podejściu chciała po dolarze za jeden, a sprzedała za dolara osiem sztuk. Zatrzymaliśmy po sztuce na pamiątkę, a resztę oddaliśmy dzieciakom po drodze.

Jeśli ktoś zbiera magnesy na lodówkę to w Ha z pewnością swojej kolekcji nie będzie chciał powiększać. Wykonanie pozostawia wiele do życzenia.
Napotkałem na malowanie krzesełka. Krzesełka były plastikowe i ktoś je odnowił farbą olejną. Akurat zatrzymałem się, żeby zrobić zdjęcie i poczułem, że coś śmierdzi, wtedy przyjrzałem się im bliżej.

W Ha poznałem Austriacką serferkę. Przyjechała w poszukiwaniu fali, ale fala nie przyszła. Zgadaliśmy się, że też lubi motorynkować, więc się zaprzyjaźniliśmy i zaplanowaliśmy przejazd do kolejnego miasta na motorach. Pierwsze zdjęcie z posta zostało zrobione przez koleżankę i umieściłem je za jej zgodą.
Gdy wybraliśmy się na plaże zrobić zdjęcia wschodzącego słońca, plaża była pełna ludzi – Wietnamczycy na joggingu albo grzebiący patykiem w dziurach w poszukiwaniu krabików.

Z Hoi An jest około 150 km do Hue. Można wypożyczy skuter w Hoi i oddać w Hue. Cena zawiera transport bagaży. Trasa wiedzie przez Đà Nẵng, góry andamańskie, park narodowy i inne okoliczności przyrody. Jechaliśmy przez przełęcz Hải Vân, która jest granicą klimatyczną. Na północy występuje klimat zwrotnikowy wilgotny, w odmianie monsunowej. Na południu zwrotnikowy z porą suchą i deszczową (typ sawanna).
Ponieważ pojechaliśmy przełęczą, ominęliśmy tunel, który jest pod nią, a to najdłuższy tunel w Azji południowo-wschodniej.
Hai Van jest mniej więcej w połowie drogi. Jak do niej dojechaliśmy spadł deszcz i w takim deszczu dzielnie jechaliśmy dalej. Z deszczowej części nie mam zdjęć, pocieszające jednak jest to, że właściwie nic ciekawego nie było. No może poza jeziorem i polami. Cały przejazd pomimo niewielkiego dystansu zajął nam siedem godzin, ale robiliśmy wiele fotostopów i jedną dłuższą przerwę na przeczekanie ulewy.
Taką wycieczkę można też zrobić z easyridersem. Poznałem jednego z nich, doradzał nam trasę i wylistował miejsca, które po drodze warto zobaczyć. Na jego stronie możecie zobaczyć inne możliwości. http://www.hoianeasyridertour.com/.