piątek, 2 maja 2014

Nha Trang

Nha Trang (NT) - nadmorski kurort wypoczynkowy.

Należy dodać, rosyjski kurort. Cep cepa cepem pogania. Miałem wrażenie, że w niewyjaśnionych okolicznościach teleportowałem się do Rosji. Wszechobecne bukwy: na witrynach, reklamach, w restauracjach i sklepach, a w nocy ta cała cyrulica mieni się i świeci. Do statusu sowickiego sojuza brakuje tylko cen w rublach. Rosyjscy towarzysze nie potrzebują wiz do Wietnamu i mają bezpośrednie połączenie lotnicze z Moskwy. Raz dziennie przylatuje samolot z nowym sortem, na szczęście, też raz dziennie wylatuje. Ciekawe, czy w związku z tym przestali latać do Egiptu.
Niestety, korzystając z transportu publicznego nie da się tego miasta ominąć. Można to zrobić jedynie przemierzając Wietnam na motorku wzdłuż szlaku Ho Chi Minha, który przebiegał przez Loas i Kambodżę.

Byłem przygotowany na kocioł, bo mnie uprzedzali, jednak to co zastałem znacznie przerosło moje wyobrażenia. 
Próbowałem zrobić wcześniej rezerwacje, ale w hotelach z mojej książki nikt nie odbierał telefonów, a na booking.com ceny zaczynały się od 40USD za noc. To nie wróżyło nic dobrego. Po przyjeździe sprawdziłem hotele z guidebooka położone w dzielnicy backpakerskiej. W jednym z nich psychicznie przygotowali mnie na porażkę i zaproponowali, na wypadek gdybym niczego nie znalazł, żebym przekimał się na sofie. Zostawiłem duży plecak i poszedłem na poszukiwania. Hoteli, hotelików, guesthousów jest bardzo dużo, wchodziłem do każdego i nawet nie musiałem pytać, bo jak tylko stawałem w drzwiach słyszałem „full”. Podczas ponad dwugodzinnego łażenia sprawdziłem przynajmniej pięćdziesiąt i wszystko zajęte. Widziałem już, że jestem w lesie, więc wróciłem na sofę. Tu okazało się, że zwolniła się rezerwacja i dostałem łóżko w pokoju z piątką Wietnamczyków. Cudownie, wietnamsko-rosyjska kanikuła, kurka rurka.
A nawiasem mówiąc, poszukiwania odbyły się w deszczu. Padało odkąd wyruszyliśmy z dalat, a z gór spływały różnych rozmiarów wodospady. Widok niesamowity, ale wyobraźcie sobie podróż w takich warunkach z easyriderem.
Plusem spaceru było to, że poznałem miasto i znalazłem wegetariańską restaurację, w której zjadłem pieczarkową. Taki przerywnik na pewno dobrze mi zrobił, a i ciekawostka się trafiła. Na stołach, zamiast serwetek, były małe, kwadratowe karteczki ponadziewane na gwóźdź zakończony gumką recepturką. Tylko po co to? Przecież to nie chłonie wody, a ludzie nie przychodzą zapisywać przepisy, tylko zjeść. Usta wytrzeć po jedzeniu to może i da radę, ale jak sobie gościu zamówi coś na ostro, to ni huhu takiej serwetuni do nosa nie użyje.

Na sąsiedniej wyspie jest centrum zabaw i uciech Vinpearlland. Wyspa jest połączona z lądem kolejką linową. Nie byłem tam, bo mnie interesowało nurkowanie, a nie wesołe miasteczko. W morzu południowochińskim jeszcze nie pływałem i chciałem się zamoczyć, a jest to jedno z nielicznych miejsc w Wietnamie, w których da się nurkować.
Wszystkie nurkowiska są zlokalizowane wokół wyspy Hon Mun, która leży na obszarach objętych ochroną.
Jest tu kilka centrów nurkowych. Przed przyjazdem korespondowałem z trzema, które wyskoczyły mi w google. Dwa odpadły w przedbiegach, za przesłanie w odpowiedzi numeru konta. W trzecim zaproponowali divemastera w roli buddy, ale jak do nich przyszedłem to nie wiedzieli gdzie będą płynąć, a ja wiedziałem gdzie będę nurkować. Ponieważ się nie zgraliśmy, odwiedziłem pozostałych, niewietnamskich organizatorów. Wietnamskich jest wielu, ale jakoś nie mam zaufania. Przypadkiem trafiłem do jednego takiego, to chcieli mnie wysłać na nurkowanie z całym statkiem snorkelingowców.
U większości, nurkowania to jedna wielka niewiadoma. Czterech, różnopoziomowych nurków w grupie, nurkowanie max 45 minut, skracane zależnie od wiatru w butli, decyzje o wyborze miejsca podejmowane z rana, za to płatność wiadoma i z góry.
Znalazłem dwa, godne polecenia centra nurkowe. Współpracują ze sobą i pływają na jednej łódce. Jedno prowadzi Niemiec, drugie Belg. Szacun dla obydwu panów. Na nurkowanie popłynęliśmy tam gdzie chciałem i pomimo, że pierwsze nurkowanie trwało 94, a drugie 85 minut nikt mnie z wody nie wyciągał, a na łódce nie było krzywych spojrzeń. Najwyraźniej też lubią nurkować.
Miejsca nurkowe to madonna rock i mamuhamud. Madonna to wielkie głazowisko, wygląda jak pozostałość po lawinie, która zeszła po stoku. Wzięły się jakby znikąd, bo na wyspie nie ma góry, z której mogłyby się zwalić takie kamulce. Ciągną się aż do trzydziestego metra i są na tyle duże, że można pływać pomiędzy nimi jak w jaskiniach. Mamuh to rafka-srafka, ale zapewnie z gatunkami występującymi tylko w morzu południowochińskim. Niestety ja oceaonobiologiem nie jestem i mogłem się nie zorientować, że ślimak, na którego patrzę jest takim właśnie okazem, a mój partnur zamiast mnie uświadamiać, drażnił mureny plastikową łyżką z kubusiem puchatkiem.
Gdy szukałem linków do posta trafiłem na taki opis madonna rock. Dobrze, że po nurkowaniu, bo mistrz komentarza mógłby mnie zniechęcić.

Koniecznie chciałem masażu no i się doigrałem. Nie przemyślałem tego kroku, bo biorąc pod uwagę tę całą rosyjską atmosferę mogłem to przewidzieć i się wstrzymać. Salon wyglądał przyzwoicie, mieli nawet profesjonalnie stoły do masażu. Pani masażystka po 20 minutach masażu pleców poprosiła, żebym się odwrócił. Gdy to zrobiłem, jedną rękę położyła mi na interesie, ale żeby była jasność, byłem w spodenkach, wiec te łapsko mi na spodenkach ulokowała, a drugą zaczyna miziać po nodze. Poderwałem się, postukałem w głowę i powiedziałem, żeby się za masowanie zabrała, bo ja tu w tej sprawie przyszedłem. Zdumiona była „no niam niam, no niam niam”? No właśnie „no” i odwróciłem się na brzuch, żeby ją nie korciło. Próbowała jeszcze wracać do tematu, a jak się zorientowała, że źle ulokowała swoje uczucia to się wzięła obraziła i powiedziała żebym sobie poszedł...Nie chciałem się narzucać, więc wyszedłem, ale wcześniej kazałem oddać kasę za to dzieło niedokonane, bo nieopatrznie zapłaciłem za usługę góry. Część oddała, odliczyła sobie za 20 minut. To normalne tufty są, a nie masażystki. Opowiedziałem moją przygodę Wietnamczykom, uśmiali się serdecznie i uświadomili, że niamniam to wietnamskie określenie na blowjob.

Nad morzem wypadałoby zjeść jakiś seafood. Trafiłem do takiej ulicznej knajpy na rogu. Całkiem sympatycznie wyglądały ośmiorniczki, widziałem jak je komuś kucharz wcześniej przyrządził. Już miałem zamawiać, gdy zobaczyłem jak miś płucze te ośmiorniczki na chodniku i sierota wylewa je razem z woda na krawężnik. Apetyt mi jakby odebrało. Zdjęć z tego incydentu nie mam, ale jest za to jest zdjęcie mątwy, które zrobiłem w innym miejscu. 

Na jednej z ulic, wypatrzyłem zakład fryzjerski. Mistrz z papieroskiem w mordzie strzyże klienta. Uparł się, żeby mnie ostrzyc. Ciekawe jak chciał się zmierzyć tą swoją maszynką z moim wysokim czołem, łagodnie przechodzącym w kark. Zdjąłem czapkę, żeby to zobaczył, ale chyba źle ten gest zrozumiał, bo wyciągnął brzytwę. Brzytwę zrobioną z połówki żyletki. Chciałem zrobić zdjęcie tego narzędzia, ale się nie zgodził. Udało mi się to cudo uwiecznić tuż za rogiem w innej pracowni.
Skoro majówka i wolne, to wszędzie można spotkać biesiadujących w gronie przyjaciół wietnamczyków. Chętnie się fotografowali i zapraszali do stołów.
Pod sheratona podjechało lambo. Właściciel chyba próbował je pod daszek schować, ale, że daszek był za krótki to jak wrócił miał wiadro wody w środku, bo akurat padał solidny deszcz. Szeraton stoi obok luksusowego hotelu, no i który tu wybrać?
W nha trang rzeka Sông Cài wpada do morza. Na rzece są dwa mosty. Jeden z nich jest kontynuacją linii brzegowej. Za tym mostem świątynia, w której panie z parasolkami uparły się, żeby włazić mi w kadr. Nagrałem film z występów, zwróćcie proszę uwagę na zniecierpliwionego mistrza drugiego planu w turbanie.
Dwóch serwisantów w salonie HTC. Telefon, papierosek, chłopina speszył się jak zobaczył, że mu zdjęcie robię i schował się za laptopa.
Ciekawe ogłoszenie znalazłem na ogrodzeniu. Lekcje rosyjskiego za free. Tylko kto jest adresatem, skoro zostało ona napisane po angielsku…. turyści?
Zdjęcie marketu Yasaka - Яcака рынок, chip & chip.
Na chodniku śpiący rykszarz. Na wszelki wypadek sprawdziłem czy tylko śpi.
Ze skrzyżowań zrobili ronda, ustawiając po środku każdego, wielki klocek ze strzałkami.
Trafiłem też do knajpy przyjaciół piwa.