środa, 9 kwietnia 2014

Ban Lung

Czekałem na busa tam gdzie kupiłem bilet, drzwi obok hotelu.
Spakowany, czytaj plecak we worku. Podjechał po mnie tuktukowiec, żeby mnie do tego busa zabrać. Więc się z tym moim workiem musiał zmierzyć. Mogłem sam przejść, bo bus czekał przy stacji 20 metrów dalej, ale wtedy do worka bym się zapakował przed nadaniem bagażu.
Nie mogłem uwierzyć ile taki bydłobus może ludzi pomieścić. Myślałem, że takie rzeczy to tylko na bicie rekordów. Najpierw siadali w normalnym ustawieniu siedzeń, później kierowca je poodwracał, żeby jeszcze więcej towaru wlazło.
Jak wsiadałem jeszcze było luźno. Przewidując, że może to może się zmienić usiadłem na pojedynczym siedzeniu. Na kanapie obok siedział dziadek. Najpierw zjadł ryż ze świnią, musiało być na otro, bo pociągał do tego nosem, jak zjadł wysmarkał się w firankę. Na koniec zjadł zbuka i wyrzucił skorupki na podłogę.
Oni tu jedzą takie zgniłe jajka, albo jajka kacze z kaczuszką w środku. Nie umiem jeszcze ich odróżniać. Jak mam ochotę na gotowane jajko to je sobie kupuję i gotuję. Ale trzeba być czujnym, żeby zbuka nie kupić albo kaczuszki w pakiecie.
Jego towarzyszka, babka w piżamce, podczas jazdy smarowała się jakimś śmierdziejstwem. Dzięki Bogu to niedaleko i jechałem z kartoflami tylko ze dwie godziny.

Tradycyjnie pierwszego dnia połaziłem po mieście, obszedłem położone niedaleko jeziorko – miejsce spotkań lokalnej społeczności.
Następnego dnia wziąłem skuterek, najpierw pojechałem pooglądać wodospady, a później nad Yeak Laom lake.
Twierdzili, że nie da się bezpośrednio z wodospadów tam dojechać. Jak to się nie da? Na mapie droga po prostokącie jak malowana stoi. W ciągu kilku minut znalazłem się nad jeziorem. Z pomocą wujka googla, bo podpowiedział gdzie skręcić.
Jezioro czad. Prawie 50 metrów głębokości, woda jak na Zakrzówku, nawet boja jest na środku. Wielce prawdopodobne, że nikt tam jeszcze nie nurkował. Ja chętnie zorganizuję pierwszą ekspedycję naukową w celu eksploracji tego akwenu. Ktoś się pisze?
Chyba nie umiem zdjęć panoramicznych robić, więc nagrałem film z panoramą. Jeszcze przed południem było gdy przyjechałem, a zostałem do wieczora. Siedziałem na pomoście i cieszyłem się wodą. Popływałem też trochę po przywiązaniu na kłódkę plecaka do pomostu. Po południu zrobiło się tłoczno, dzieciaki ze szkoły przylazły… wtedy pojechałem na obiad. Po powrocie poszedłem brzegiem dookoła, raz w jedną raz w drugą, żeby mi nic nie umknęło. Chciałem zobaczyć sunset, bo akurat tam gdzie słońce powinno zajść widziałem prześwit pomiędzy chmurami. Na sam sunset się rozpadało, więc zdjęcia sunset, a jezioro w deszczu.

Tego dnia zdecydowałem, że pojadę bezpośrednio do Phnom Penh po wizę. Kratie od PP jest na 4h jazdy, więc jeszcze mogę przyjechać. Będę miał więcej czasu i bez napinki. Gdybym po drodze pojechał do Kraty, miałbym tylko jeden dzień na miejscu i jeden dzień na załatwienie wizy, a przed nowym rokiem, to byłoby za bardzo na styk. Bus przejeżdża przez Kratie, mogłem sobie zobaczyć jak spędzę ostatnie dni w Kambodży. Ostatnie, bo Pani z biura turystycznego okazała się być rodowitą Kratowianką i rozrysowała mi siatkę połączeń z Sajgonem.
Na tej trasie jeździ VIP bus, z wifi i zajmuje mu to niecałe 8h, prawdziwy express jak na tamtejsze warunki. Niestety jak na razie obsługują tylko kilka tras. Kupiłem bilet na za dwa dni. Ponieważ liczba miejsc jest ograniczona bilety rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. W takim układzie, w środę będę w PP i mam dwa dni na załatwienie wizy.
Im tu się chyba sufit na głowę urwał. W okresie przed nowokmerskorocznym podnieśli ceny wszystkich biletów o kilka dolcy. Teraz mają ceny bliskie VIP przewoźnika. Co białego turystę ten ich nowy rok obchodzi. Pakują go do bydłowozu z niewiadomą liczbą pasażerów i chcą żeby zapłacił jak za zboże. Do Phnom Penh 12h za 15USD, a wifi bus $17. Do Kratie 5h - $11 vs 3h – $12.

Skoro już wiedziałam, że zostaję, następnego dnia znowu sobie wziąłem motorek i pojechałem na wycieczkę w stronę rzeki. Tam przeprawiłem się promem na drugą stronę i pojeździłem też chwilę za rzeką.

Natrafiłem na znak przejście dla pieszych. W dwie strony, oba znaki w krzakach i za przejściem dla pieszych.
We wsi wieczorem były śpiewy na scenie. Obok różnych atrakcji strzelnica. Szczelali z plastikowych korków. Był jeden mistrz w białej skajce co te korki lizał zanim je na lufę nabił…Pośliniony lepiej leciał? Aż rano poszedłem, żeby zdjęcia porobić tego sprzętu.
Coś mieli nie tak z generatorem dymu, jak go włączyli to artysta nagle znikał we mgle. W trakcie występów się rozpadało i była akcja ewakuacja. Ja wcześniej schowałem się pod daszkiem i mogłem sobie to nagrać. Deszcz padał krótko, więc wróciłem do filmowania. Gdy tak stałem z boku zaprosili mnie do stolika panowie z budowy. Wiem, bo się pochwalili, który budynek stawiają. Jedyny taki wysoki w okolicy, było go widać również spod sceny.
Przy jednym z wodospadów przyjrzałem się jak panowie dach układają. Płytki mają na jednym końcu haczyki, za który się dachówkę zaczepia o szkielet dachu.
Zamówiłem sobie bagietkę w jednej takiej budce na kółkach. Ona jakaś taka inna była. Pani podgrzewała je w garnku w oleju. Będę uważał na takie budki, które nie mają grilla do podgrzewania bułki.