Pierwszego dnia padało, więc nici z motorkowania. Koło południa przestało, to poszedłem połazić po okolicy. Przy drugiej przecznicy jest hala expo. Najpierw zobaczyłem szyld reklamowy, później jak to wygląda w rzeczywistości. To aż się wróciłem, żeby zrobić zdjęcie szyldowi.
Następnego dnia znowu rano padało. Po deszczu wziąłem rowerek i przeprawiłem się przez rzekę na wyspę Koh Trong. To wyspa na Mekongu, położona na wysokości Kratie. Wyspę można objechać dookoła. Z opisów wynika, że ma jakieś 9 km. Na pomost, z którego odpływa prom prowadzą dłuuugie schody. I oni, motorkami po tych schodach góra, dół. Ciekawe jak traktor na wyspę dowieźli. Nagrałem film jak sprowadzali taki motorek. Połowę schodów nagrywałem, później pomogłem zjeżdżać.
Na piaszczystym brzegu wyspy poukładane są deski, żeby motorek nie ugrzązł. Tę deskową dróżkę pewnie zwijają w miarę przybywania wody w rzece, bo przy takim nurcie te deski by w Wietnamie zbierali.
Na wyspie nie ma elektryczności, więc korzystają z akumulatorów, które ładują się ciągu dnia. Mimo to postawili tam wypasiony ośrodek z basenem – pokój 100USD za noc. Nie zaglądałem do środka, ale przy takich upałach, za pokój bez klimatyzacji i prądu to nieźle sobie cenią. Ciekawe, czy wodę bieżącą maja, bo miejscowi kąpią się w rzece, a na zupę sobie deszczówkę łapią.
Gdy przejeżdżałem obok biesiadujących pod drzewami chłopaków, zaprosili mnie na piknik. Kambodżanie są towarzyscy i często się zdarza, że zapraszają turystów do stołu . Nie wypadało odmówić. Posiedziałem z nimi chwilę, popatrzyłem jak sobie kurkę podgryzają i pojechałem dalej.
Ponieważ po powrocie z wyspy nie było jeszcze ciemno, pojeździłem dalej po okolicy. Jest tam sporo wiosek. Pierwszy raz spotkałem się z grobami na polach i na podwórkach. Buddyści w większości kremują zwłoki. Pojęcia nie mam, dlaczego akurat ci tak to robią. Z przywiązania do bliskich, z braku cmentarza czy też z pobudek finansowych.
Drugiego dnia na śniadaniu, spotkałem poznane poprzedniego dnia małżeństwo włochów. Też chcieli sobie pojeździć. Pożyczyliśmy motorki i pojechaliśmy. Najpierw do oddalonego o 40 kolometrów miasteczka, ze stukolumnową świątynią. Po drodze mieliśmy do pokonania most w budowie.
Na terenie świątyni jest też centrum ratowania żółwi Mekongdzkich. Mają parkę, która się rozmnaża. Młode po wykluciu są przenoszone do akwariów i po dziesięciu miesiącach wypuszczane na wolność. Małego, pan opiekun mi zaprezentował wyciągając go paluchami z akwarium. Dużego nie udało mi się zobaczyć, bo zakopują się w piachu i potrafią tam siedzieć 12 godzin. Te małe, już też się w piachu kopały, jak płaszczki.
W drodze powrotnej pojechaliśmy zobaczyć delfiny. Tym razem było ich więcej i były aktywne. Zostałem reżyserem kina akcji i nagrałem kilka filmów z nimi. To przecie ssak i musi wypływać żeby zaczerpnąć powietrza. Mam wrażenie, że jeśli żyje ich łącznie 90 to 89 jest w kratie, a sztuka pod laosem. Dwa filmy z delfinami (pierwszy + drugi) i jeden z kaczkami albo innymi ptakowatymi.
Po trasie mieliśmy też miejskie kąpielisko, na początku myśleliśmy, że to jakiś bazar na wodzie. Wyjaśniło się, jak się zatrzymaliśmy i zeszliśmy na dół.
Na koniec jeszcze jedna świątynia, tym razem na pagórku.
W drodze powrotnej mieliśmy przygodę. Ja całą drogę jechałem z przodu, bo miałem lusterka. W drugim skuterku ich nie było. Zobaczyłem po chwili od ruszenia, że moich towarzyszy nie ma za mną, więc zwolniłem, żeby poczekać. I widzę, że jadą, ale trąbią i gonią kogoś. Mijając mnie pokazał, że jest pościg. No to i ja pościguję, niezależnie od tego, co się stało. Nie wiedziałem, czy wyrwał kobiecie torebkę, aparat, czy coś innego się wydarzyło. Osaczyliśmy ściganego i musiał się zatrzymać. Potrącił Włochowi żonę kierownicą i uciekł. Przeprosiny zostały przyjęte i wszystko zakończyło się polubownie.
Kmerzy świętują od kilku dni, większość sklepów, straganów pozwijali, śmieci tylko zostały. By jakieś porządki noworoczne zrobili, a nie takie lenie. Toć to wstyd, taki bajzel na ulicy zostawić. Pozamykali nawet hotele. Przez to musiałem zmienić swój, bo jak się meldowałem zapomnieli wspomnieć, że za dwa dni zamknięte będzie. To zamknięcie sobie wymyślili o 7 rano. Co to wogle za godzina? Będą mnie w środku nocy z łóżka zrywać, bo zamknąć im się chce. Co za ludzie, kurka rurka. Nie dało mi się też pojechać szesnastego do Wietnamu, bo bus nie przyjechał.
Dziwnie oni tutaj ten nowy rok celebrują, jeżdżą półciężarówkami i drą mordy uuuuuuuu albo aaaaaaaa, widziałem też, kilkoro dzieciaków ze spluwami na wodę. Zdjęcie takiej ciężarówce zrobiłem prowadząc skuterek i trzymając aparat w lewej ręce.
Spotkałem tu dwóch Niemców, którzy objechali na rowerkach
część Kambodży, Łącznie 1500 km. Szacun, w takim upale i kurzu. Motorkiem to co innego. Jakoś mi umknęło, ale poznałem w Ban Lungh
chłopaka z dziewczyną, którzy z kolei na crossach przejechali Cambo. Samemu
pewnie by mi się nie chciało, ale może kiedyś jakaś jeżdżąca niewiasta będzie
uprzejma się ze mną wybrać. Okazuje się, że jest jednak wypożyczalnia motorów w Siem Reap. Przy długoterminowych
umowach (2-3 tygodnie) to koszt $12 za dzień. Za zdjęciem rowerów wstawiłem motorki
Bagietki ze stemplem, nie widziałem wcześniej. Nie
wiedziałem, że tusz może być jadalny.Poznałem producenta wiórków kokosowych na środkową azję. ;)
Nastał nowy 2557 rok. Czas jest nieubłagany i pędzi jak szalony, a to oznacza, że tylko pięć tygodni z drobnym hakiem zostaje mi na przedostanie się do Chiang Rai.
Niewiele pisałem o
jedzeniu. Kuchnia kmerska to mięsko, co to z bazaru przypełzło. Jeśli serwują
roślinki to są na zimno. Musze więc być czujny jak ważka. Oczywiście ryż
znajdę wszędzie i tu mam gwarancję świeżości, ale pomimo, że lubię ryż, to lubię
sobie też do niego coś dodać… Nie wszędzie można zjeść makaron. Za to właściwie
wszędzie bagietkę z warzywami, ale na przykład w Sra em nie było ani makaronu ani bagietek. W takich miejscach pozostawało mi jajko sadzone z ryżem, jeśli udało mi się z kucharką dogadać. W
połączeniu z chilli czosnkiem jest naprawdę w porządku. Tu nie mam co liczyć na
smażone warzywa. Lubię pyzy nadziewane szpinakiem, ale też nie wszędzie to robią. Do zdjęcia przekroiłem jednego, pałeczką, zrobiłem dziurę podczas krojenia w styropianowym talerzyku i ubabrałem się się do tego, ech...
Nie brakuje mi owoców: mango, anansy, arbuzy i lokalne jackfruit, snakefruit, dragonfruit. Na śniadanie w połączeniu z ryżem, bardzo dobre. Ostatnio testowałem ser topiony z bagietka + mango lub + jajko. Z jajkiem to połączenie całkiem spoko. Sporadycznie zupa noodlowa się pojawia. Zawsze zaglądam do garnków i patrzę na kolor. Oni potrafią podgotowywać surowe mięso, w tym samym garnku, z którego leją do talerzy. Zupa ma ciemny kolor, a po takich kilkudziesięciu razach jest aż ciemnokrwista. Podobnie gdy dorzucą tam skrzepniętej krwi w kostkach. Ostatnio widziałem jak koło południa pani odświeżała w tym wywarze wątróbkę, wczorajszą albo przedprzedprzed wczorajszą.
Do picia trzcina cukrowa, to czyste carbo serwowane z limonką. Zawsze proszę bez lodu, bo jak mi napcha po korek lodu, to soku już zmieści ledwie garstkę. Nie ufam też, temu lodu.
Zauważyłem dziwną rzecz, ceny wody pitnej w butelkach. W małych butelkach za tę samą objętość wychodzi taniej niż w dużych. Pół litra kosztuje 0,12$, a półtora 0,75$. Duża butla to jedno opakowanie, a nie trzy, powinno, więc być tańsze. Zgrzewkę półlitrowej wody (12 sztuk - 6 litrów) można kupić za 0,75$-1,5$, co w kontekście cen wody 1,5 litra jest całkiem niezrozumiałe.
Jutro rano jadę do Sajgonu. Mam bilet i spodziewam się, że bus przyjedzie.
Nie brakuje mi owoców: mango, anansy, arbuzy i lokalne jackfruit, snakefruit, dragonfruit. Na śniadanie w połączeniu z ryżem, bardzo dobre. Ostatnio testowałem ser topiony z bagietka + mango lub + jajko. Z jajkiem to połączenie całkiem spoko. Sporadycznie zupa noodlowa się pojawia. Zawsze zaglądam do garnków i patrzę na kolor. Oni potrafią podgotowywać surowe mięso, w tym samym garnku, z którego leją do talerzy. Zupa ma ciemny kolor, a po takich kilkudziesięciu razach jest aż ciemnokrwista. Podobnie gdy dorzucą tam skrzepniętej krwi w kostkach. Ostatnio widziałem jak koło południa pani odświeżała w tym wywarze wątróbkę, wczorajszą albo przedprzedprzed wczorajszą.
Do picia trzcina cukrowa, to czyste carbo serwowane z limonką. Zawsze proszę bez lodu, bo jak mi napcha po korek lodu, to soku już zmieści ledwie garstkę. Nie ufam też, temu lodu.
Zauważyłem dziwną rzecz, ceny wody pitnej w butelkach. W małych butelkach za tę samą objętość wychodzi taniej niż w dużych. Pół litra kosztuje 0,12$, a półtora 0,75$. Duża butla to jedno opakowanie, a nie trzy, powinno, więc być tańsze. Zgrzewkę półlitrowej wody (12 sztuk - 6 litrów) można kupić za 0,75$-1,5$, co w kontekście cen wody 1,5 litra jest całkiem niezrozumiałe.
Jutro rano jadę do Sajgonu. Mam bilet i spodziewam się, że bus przyjedzie.