sobota, 17 maja 2014

Điện Biên Phủ - goodbye Vietnam

Điện Biên Phủ - właśnie się dowiedziałem, że znane z bitwy z francuzami z 1954 r. jest...Każda żona to pewnie wie, a ja muszę wiki śledzić. :)
Czekałem na autokar w hotelu, a on czekał na mnie gdzieś indziej i wcale nie byłem zdziwiony. Na miejsce zawiozła mnie, motorkiem, miła pani z recepcji. Musiała bidulka jechać na dwie tury, gdyż nie udźwignęła na raz, razem z plecakiem.
To nie jest popularny szlak turystyczny, jechałem z parą z Holendrów i pomocnikami kierowcy, ze trzech ich było. Gwoli ścisłości, Holendrzy to dziewczyna i chłopak, bo wyszło jakby to ich dwóch było.
Przejażdżka trwała dziewięć godzin i nie należała do najprzyjemniejszych… Sapa jest wysoko w górach, więc skoro autokar tam wjeżdża to i musi jakoś zjechać. Jechał, hamował, skręcał, stawał, wymijał, aż mu się hamulce ugotowały i coś w silniku urwało. Na szczęście dzielna załoga umiała sobie z tym poradzić i przymusowa przerwa po środku niczego, nie skończyła się spędzeniem nocy wśród wilków, niedźwiedzi, małp, czy innych dzików.
Do Dien Bien dotarliśmy nad ranem, jakoś przed piątą. Jest tam niezawielki „międzynarodowy” dworzec. Zmierzając do Chiang Rai miałem do wyboru tylko trzy destynacje: Muong khua (Mk), Udomxai i Luang Prabang. Lua odpuściłem od razu, stamtąd to co najmniej 18 godzin w autokarze. Udo postanowiłem zostawić na później, tylko tam da się dojechać z położonego najbliżej granicy Muong khua, o którym myślałem już wcześniej, knując palcem po mapie. Holenderski team miał podobny plan, kupiliśmy bilety, przepakowaliśmy się do minibusa i po porannej toalecie (czyt. mycie zębów za autokarem, łazienek nie ma, a kible capiły z daleka) czekaliśmy na odjazd.

Wyjeżdżam z Wietnamu, więc czas na mowę końcową.
W każdej chwili mogło się coś śmiesznego wydarzyć, dlatego wstrzymywałem się ze wzmiankami o wietnamskich środkach transportu i bankomatach.
Tytułem wstępu, w Wietnamie ruch jest prawostronny, a kierowca siedzi z lewej mańki.
W tych cudacznych, sypialnych autokarkach ekspert od zagospodarowania przestrzennego, wietnamski wizjoner zaprojektował trzy, dwupiętrowe rzędy siedzeń, prawie leżących. Prawie, bo za oparciem jest miejsce na nogi kolejnego pasażera połączone ze schowkiem na pepegi. Jest tego miejsca raczej niezadużo, tak w sam raz dla półtorametrowej, czterdziestokilogramowej wietnamki. Pierwsze i ostatnie siedzenia są nieco dłuższe. Pierwsze, bo nie ma oparcia przed, ostatnie, bo upchnęli trzy fotele jeden przy drugim i ten po środku musiałby trzymać nogi w powietrzu.
Jeśli ów futurysta uwzględnił w projekcie toaletę, to jest ona na końcu, na prawej burcie. Najpierw zrobił, później pomyślał. Gdy trafisz na model, w którym nie ma przejścia w środkowym rzędzie, trzeba iść naokoło albo przeciskać się pomiędzy łóżkami nad śpiącymi. Niezależnie od tego jak bardzo skomplikował królowi dojście do tronu, lepiej żeby klo w ogóle był. W trakcie drogi jest tylko jeden postój, góra dwa, a podróżnik nie wielbłąd, pić musi.
Chyba nie musze pisać, że z tyłu trzęsie i rzuca, w toi toiu również. Jak na rodeo, najpierw musisz ustabilizować pozycję, więc jedną ręką odpychasz się od sufitu i jednocześnie dociskasz do ściany, drugą wiadomo, trzymasz byka. Wiem o czym myślisz, po co się męczyć? Można usiąść. No to weź usiądź, skoro wszystko dookoła obszczane. Przed każdą wizytą w tym pachnącym wiosną miejscu zakładałem buty, bo po autokarowych pokojach chodzi się bez bucików. W trakcie postojów też nie są potrzebne, ponieważ kierowca wystawia przed autokar kosz z kapciami. Niektórym może wydać się dziwne, ale tylko Wietnamczycy sięgali do tego koszyczka.
Na zdrowie mi wyszedł brak open biletu. To byłoby mocno ograniczające, a jakoś nie lubię być zamykany. Na początku drogi człek nic nie wie o alternatywnych środkach transportu, nie wie też co chce zobaczyć. Również nie pomaga konieczność dokonywania rezerwacji z przynajmniej jednodniowym wyprzedzeniem. Miejsca są numerowane, a z racji jednego autokaru per przewoźnik i dużego zainteresowania, wcale nie jest oczywiste, że będą dostępne.
Pierwszy raz spotkałem się z bliżej nieokreślonymi miejscami gdy jechałem do Sapa. Mówili, że nie ma takiej potrzeby, bo mało ludzi jeździ. Transporter wywiózł mnie z hotelu na motorku. Tam gdzie dojechaliśmy stało sporo artokałów, ale na pewno nie był to na dworzec autobusowy. Faktycznie tłumów nie było, otworzyły się drzwi i zaczęliśmy wsiadać. Pani w biurze biletowym twierdziła, że można siadać gdzie się chce. Skoro tak, a z przodu wolne, to się rozłożyłem. Wtedy kierowca zażyczył sobie żebym się przesiadł… Nie była to prośba, ale nie użyłem "kazał", bo dziwnie by to zabrzmiało. Z uśmiechem wysłałem go po koło, żeby się nim puknął w czoło. Gdy zorientował się, że nie jestem podatny na te jego prośby, wysiadł i obrażony zamknął z zewnątrz drzwi, trzasnąłby nimi gdyby się dało. Mając na uwadze dobro ogółu przesiadłem się na koniec, dopiero wtedy śniepan wrócił naburmuszony, wpuścił pozostałych pasażerów i pojechaliśmy. Chwilę później dla wszystkich stało się jasne o co poszło. Kierowcy po drodze biorą Wietnamczyków „na łepka”, więc ja mu tam na przodzie zupełnie nie leżałem. Ten najwyraźniej był już umówiony, bo nabrał ich tylu, że przejść się nie dawało, poukładani niemal jeden na drugim. Wniosek z tego taki, żeby zajmować miejsca na górze, tam na pewno obok nie uwali się sapiącochrapiący borciuch.
Nie miałem okazji jechać pociągiem, a słyszałem skrajnie różne opinie. Nie wiedziałem nawet jak wygląda w środku, więc nic nie mogę na ten temat napisać. Sorry boss.

Wszystkie bankomaty, z których korzystałem działały bez problemów, niestety nigdy nie było wiadomo jaką naliczą prowizję. Każdy bank tworzy swoją tabelę opłat i zwykle jest to jakiś procent od wypłacanej kwoty (1-2%). Czasami nawet pracownicy banku nie znają taryfikatora, pani mówiła 20 tys. (1$), a nadrukowało 50 tys. i wcale nie dlatego, że wypłaciłem 2,5 razy więcej. Klient o prowizji dowiaduje się na zakończenie transakcji. Wyświetla się napis: „za transakcję zostaniesz obciążony prowizją w wysokości […] czy chcesz wydrukować potwierdzenie?” Mam wrażenie, że bardziej pro-kliencko byłoby zapytać o to, czy chce kontynuować. W jeden z banków poszli jeszcze dalej, doliczają dodatkowo podatek VAT do prowizji, którą sami pobierają. Wietnamski fiskus musi być z nich dumny.
A skoro już przy bankach jestem, to od trzech tygodni, codziennie, dzwoni do mnie citibank, już zacząłem się przyzwyczajać do smsów z informacją o próbie x-krotnego połączenia się numeru +48222386127. Cóż za wytrwałość pracowników CC sprawdzających czy mój telefon z polskim numerem jest ciągle wyłączony. 

Yiruma to południowokoreański wykonawca o jego istnieniu dowiedziałem się od poznanych w Nha trang wietnamczyków: Załączam linki do mniej znanych w Europie utworów: DoYou oraz If I could see you again.

Z przyjemnością jeszcze raz przyfrunę do Wietnamu, najchętniej z kimś motorykującym, żeby lepiej poznać te mniej turystyczne zakamarki.
Dlatego na koniec kilka zdjęć z motocyklowym akcentem.